Adam nie lubił wesel, na to jednak został zaciągnięty przez rodziców, zatem nie wypadało mu nie iść. Tańczyć nie umiał i nie lubił. Muzykę, owszem, o ile nie wymagała dalszego zaangażowania się ruchowego. Słuchał głównie progresywnego rocka: Pink Floyd, Wishbone Ash, Moody Blues... zupełnie czego innego niż koledzy z jego otoczenia. W zasadzie mało go z nimi łączyło; wiedział, że pójdzie studiować medycynę, miał ściśle określone zainteresowania i był raczej samotnikiem. Przede wszystkim z powodu swojej wagi i wyglądu. Liceum w niewielkim mieście w porządnej i poukładanej Wielkopolsce nie sprzyja tolerancyjności, on też nie pragnął jakichś zażyłych kontaktów, więc musiał pogodzić się z własnym towarzystwem.
Orkiestra grała w najlepsze, głównie utwory biesiadne i disco polo. Siedział przy stole obok swego kuzyna, Ryśka, chłopaka w tym samym wieku, też koło osiemnastki, ale zupełnie innego, niskiego, szczupłego blondyna z żywymi, niebieskimi oczyma. Właściwie też go za bardzo nie znał; rodzice nie uprawiali zbyt bujnego życia towarzyskiego, miał zatem rodzinę, nawet liczną, ale dla niego prawie nieznaną.
– Mama, nudzi mnie ten wiejski festyn, właściwie mam ochotę iść spać – powiedział znudzonym głosem.
– Pogódź się z tym, że dziś spać raczej nie będziesz, siedź tu albo połaź trochę po okolicy – odpowiedziała matka. – Będziesz spać rano, jak się wszystko uspokoi.
– Może do stodoły? – odezwał się Rysiek, młodszy brat panny młodej, więc w sumie gospodarz. – Są tam jakieś derki, koce, posłanie wiejskie, ale wygodne. Siano dopiero co zebrane, świeże, pachnące.
Adam, który nigdy nie spał na sianie, wzdrygnął się.
– Żeby mi jakiś robak wszedł do ucha? Nie, to już się pomęczę tutaj. Może nawet polubię disco polo – uśmiechnął się pod wąsem.
– Jak chcesz. Ale jak będzie ci się chciało spać to powiedz, uszykuję ci.
– Rysiek ma rację – wtrąciła mama. – Nic ci nie wejdzie do ucha, może rzeczywiście się tak nie męcz.
Adam, choć z niechęcią, zgodził się. Nie lubił zarywać nocek, o wiele lepiej czuł się wczesnym rankiem. Coś za coś, zarwana nocka przeraziła go jednak bardziej niż prawdopodobnie klujące posłanie, po którym łażą owady.
Stodoła znajdowała się na tyłach gospodarstwa i była o tyle oddalona od tancbudy, że nawet dźwięki orkiestry z trudem docierały w to miejsce. Pozostał tylko ostatni szkopuł.
– Trzeba wejść po drabinie – poinformował go Rysiek.
Na Adama padł blady strach; wszelkich drabin nienawidził z definicji, dodatkowo teren był zupełnie nieoświetlony. Po omacku mozolnie wdrapywał się do góry, trzęsąc się z emocji i zawadzając nogami o szczeble. Nawet nie widział, jak Rysiek pokonał przeszkodę z kocią zręcznością.
– Wiesz co, nie chce mi się już tam wracać, też się prześpię, zrobię większe posłanie, chyba mogę koło ciebie? Zwłaszcza że tu jest jedyne równe miejsce.
Adamowi pomysł się nie spodobał, w zasadzie nigdy w życiu z nikim nie spał, przynajmniej nie pamiętał, ale nie protestował zanadto. Rysiek zgromadził koce i pledy, po czym po ciemku zrobił wcale zgrabne posłanie na dwie osoby. Gdy już było gotowe legli obok siebie, przykryci jednym kocem polowym. Rozmowa nie kleiła im się za bardzo. Adam rozkoszował się wygodnym posłaniem i rozprostowywał zmęczone mięśnie i stawy, od czasu do czasu ziewając.
– To jeszcze tylko zwalę sobie konika i śpimy – powiedział Rysiek ciszej niż zwykle.
– Że co zrobisz? – nie zrozumiał Adam. To znaczy wiedział, o co chodzi, tylko dlaczego tu?
– To co słyszałeś, nie udawaj, że nie rozumiesz. Nie musisz patrzeć. Nie mów, że ty też tego nie robisz...
Adam nie odezwał się, choć istotnie, w przeciwieństwie do wielu młodych mężczyzn, nie przepadał za tą zabawą. Czuł się zawsze jakoś dziwnie, miał myśli, które go przerażały, czasem powstrzymywał się od nich a one i tak wracały w nocy. Wiedział, że coś jest nie tak, że to powinno wyglądać zupełnie inaczej, więc postanowił się tym nie zajmować, bo rozmawiać o tym z nikim nie miał zamiaru. Organizm sobie jakoś radził mokrymi snami, co Adam odkrywał rano, czując mokrość i lepkość. Z tego powodu chował nawet spodnie od piżamy przed rodzicami, a do prania dawał w ostatniej chwili.
Już po chwili doszły do niego lekkie wstrząsy, odczuwalne na kocu i podłożu, którym towarzyszył przyśpieszony oddech towarzysza. Wkrótce jednak wibracje ustały równie nagle, jak się zaczęły. Adam leżał odwrócony, nie interesował go widok kuzyna ani to, co robi.
– Już skończyłeś?
– Nie... dalej się bawię, tylko trochę inaczej. Ty naprawdę tego nie robisz?
– Nie, mówię ci – zapewnił, trochę za szybko. – Dlaczego miałbym cię okłamywać?
– Bo dotąd nie słyszałem, by ktoś tego nie robił. Wszyscy kumple z klasy, tylko mało kto o tym mówi. Jednak jak pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy, to wyszło już pierwszej nocy.
Wibrowanie podłoża rozpoczęło się na nowo. Adamowi zrobiło się niewygodnie na boku, przewrócił się na plecy i odchylił głowę, starając się nie patrzeć w stronę kuzyna. Mimo ciemności, kontury chłopca były nawet dobrze widoczne. Mimo swoich siedemnastu lat, był to mikrus.
– No nie wstydź się tak – powiedział Rysiek. – A zresztą... mam przestać?
– Tak. To znaczy nie... rób co chcesz.
Nagle zdał sobie sprawę, że zachowanie kuzyna nie było obojętne dla niego. Poczuł charakterystyczny ucisk członka i jakąś dziwną falę, która wędrowała po organizmie. Wbrew rozumowi chciał, by kuzyn zabawiał się dalej, choć nieco inaczej niż na początku i powoli zaczął zezować w jego stronę. Był ciekawy, co znaczą te tajemnicze pacnięcia, tak przyjemnie drażniące ucho. Mimo ciemności bał się, że tamten spostrzeże i będzie wstyd, zwłaszcza że do idealnej ciemności było daleko, a oczy zdążyły już przywyknąć i widziały coraz więcej.
– Dobra, to ja się już zamknę i rób dalej co ci się żywnie podoba, w końcu jesteś dorosły i to twoja stodoła, ale powiedz tylko… zaczerwienił się i nagle przerwał.
– No mów – zachęcił go Rysiek.
Adam długo zbierał się w sobie jednak zapach siana i czegoś jeszcze, bardziej człowieczej natury, głęboki oddech kuzyna dodały mu śmiałości.
– No, dużego masz? Nigdy nie widziałem fiuta żadnego faceta. To znaczy na żywo. Czytałem gdzieś, że powinien mieć od czternastu do siedemnastu centymetrów.
– Jak mierzyłem, miał czternaście i pół centymetra. Jak widzisz, w normie.
– Mój ma prawie dziewiętnaście – Adam zdziwił się, że ta informacja przeszła mu przez gardło.
– Niemożliwe... Podobno duzi mężczyźni zwykle mają krótkie. Widziałem na jakichś filmikach. A nasz ksiądz to żartował nawet, że jakby dodać wzrost do długości, top powinno zawsze wyjść dwa metry.
– No to ja jestem nietypowy – zaśmiał się Adam, już o wiele mniej zdenerwowany, za to bardziej przejęty, do tego stopnia, że czul, jak płoną mu policzki.
– Nie wierzę, pokaż.
– Ale ja się wstydzę… – tego się nie spodziewał.
– Nigdy nie widziałem takiego potwora, może na filmach, ale oni robią tam takie dziwne sztuczki – Ryśkowa wyobraźnia rozpalała się coraz bardziej.
Adam zmieszał się. Z jednej strony była to prośba wyjątkowa w swojej śmiałości, z drugiej... coś pchało go do tego, instynktownie odczuwał, że będzie mu przyjemnie. Sytuacja była zaskakująco zgodna z jego wcześniejszymi wyobrażeniami, zwłaszcza tymi, które trapiły go w środku nocy i których tak się bał, tak unikał. Czyżby nadeszła wymarzona chwila, ta, w której istnienie zdążył już porządnie zwątpić? Jednak dalej coś go blokowało.
– Patrz, tak ja wyglądam – Rysiek zmienił pozycję i klęknął. Adam powoli odwrócił głowę i, gdy ciekawość w końcu wzięła górę nad wstydem, spojrzał na chłopca. Chwilę przyzwyczajał wzrok do bardzo słabego oświetlenia, w końcu zaczął wyławiać szczegóły, najpierw szczupłe, o wiele cieńsze niż jego własne uda, potem całą resztę. Patrzył z coraz większą zachłannością. Faktycznie jego członek był krótszy, jednak wyglądał bardzo apetycznie. Wał, stanowiący koniec główki nie był okrągły i przystający do korpusu, jak u niego samego, a odstawał śmiesznie i podbiegał ku górze w spodniej części, co dawało wrażenie zadziorności, waleczności, dodatkowo cały członek był sympatycznie zadarty ku górze. Całości obrazu dopełniały jądra i tu Adam musiał przyznać, że kuzyn był lepszy. Słabe oświetlenie spowodowało, że nie widział wszystkich szczegółów, dotarł jednak do niego, ostry, silny, podniecający zapach, który dodatkowo zakręcił mu w głowie. To wszystko znajdowało się w niewielkiej odległości od oczu, maksimum na wyciągnięcie przedramienia. Z ociąganiem, nieco drżącymi z podniecenia rękoma rozpiął pas, chwilę mocował się z rozporkiem i leżąc, opornym ruchem ściągnął spodnie do kolan. Kuzyn pochylił się nad nim. Adam czuł jego wilgotny oddech na brzuchu i nieco poniżej.
– Ale gruby... Faktycznie masz olbrzyma. I też ci stoi...
– To z nerwów – szybko wtrącił Adam, nie chcąc być podejrzany o nic złego.
– Popatrzyłeś? Zimno mi.
Zupełnie niespodziewanie ciepły, mocny uścisk zapanował nad jego członkiem. Tego nie było w programie, jednak czuł się zbyt bezwładnie by protestować, zwłaszcza że dreszcze podniecenia rozlały się powoli po całym organizmie. Wciąż patrząc niczym zahipnotyzowany, Adam nieśmiało wyciągnął rękę ku członkowi kuzyna, jednak zdawszy sobie sprawę, co robi, zatrzymał ją nagle w powietrzu.
– Nie bój się, nie ma czego, dotknij...
Adam palcami rozpoznawał każdy szczegół budowy, badał go od nasady aż po sam czubek, gdy tymczasem Rysiek nawilżył dłoń i ponownie uchwycił porzucony przez chwilę narząd, co przyprawiło Adama niemal o wstrząs. W milczeniu, przerywanym tylko coraz głośniejszymi oddechami ich ruchy traciły na delikatności, stały się bardziej kanciaste, drapieżne, pożądliwe. W końcu przyszedł upragniony moment potoków nasienia i przenikliwego drżenia ciała.
– Lej na siano, no... bo to będzie później widać…
Kręciło mu się w głowie i powoli znikała suchość ust. Zatem tak to wygląda. Wszystko zdarzyło się raptem sekundy temu i nie bardzo wiedział, czy podobało mu się, czy nie. Na razie chłonął zupełnie nieznany zapach. Rysiek tymczasem legł obok i położył mu rękę na brzuchu. Adam nawet nie protestował.
– Ech, fajnie było – westchnął kuzyn. – Z chęcią zrobiłbym to w dzień, kiedy więcej widać.
– No też bym ci obejrzał – wysapał Adam, Jeszcze nie bardzo się uspokoił. – Ale nie drap tak, proszę. I nie...
Nie zdążył. Mokry pocałunek zamknął mu usta. Tylko przez moment chciał się wyrwać, ale język Ryśka najwyraźniej potrafił działać cuda. Szybko kupił tę zabawę i wkrótce jego własny język stracił ochotę na bycie kołkiem i przeszkodą, którą Rysiek odsuwał na bok. Na dodatek chłopiec nie przerywając zabawy gramolił się na niego. „Co ja robię” – przestraszył się Adam, kiedy ręką zjechał na pośladki chłopaka. Były okrągłe, kształtne i podniecająco ciepłe. Ich usta rozłączyły się już, ale tymczasem brzuch partnera masował Adamowy członek, mocniej, mocniej i mocniej… Na domiar Ryśkowy maluch przyjemnie łaskotał go w pępek, ocierał się o jego własnego, co natychmiast skutkowało dodatkowymi dreszczami.
– Rysiek, ja będę już leciał…
– A leć sobie – szepnął mu w same ucho kuzyn, coraz to mocniej nacierając. – Mnie nie przeszkadza. Sam dochodzę...
Adam nie pamiętał, ile razy powtórzyli tę zabawę. Zasnęli dobrze po trzeciej nad ranem. Gdy się obudził, był tak wyczerpany, że schodząc mało nie zleciał z drabiny.
– Dobrze się czujesz? – przywitała go matka. – Chyba niezbyt ci się przysłużyło to siano – uśmiechnęła się.
W jakiś czas po weselu Adam zdał sobie sprawę, że może przynajmniej siebie samego nie oszukiwać i nazywać rzeczy po imieniu. Jest homoseksualistą, a wydarzenia z wesela postawiły przysłowiową kropkę nad i. Kobiety w ogóle go nie interesują, na mężczyzn zaś patrzy z przyjemnością i pożądaniem. Nie miał jednak możliwości i czasu, by rozejrzeć się za następcą Ryśka. Często wracał myślami do tamtej sytuacji w stodole i wyprawą nad rzekę, która zdarzyła się im następnego dnia, zwłaszcza przed snem, jednak jak to bywa ze wspomnieniami, i to się rozmyło i w końcu niemal straciło swą czarodziejską moc. Ponadto powoli zbliżała się matura, w zasadzie każdą chwilę spędzał na nauce.
O wypadku rodziców dowiedział się po przyjściu do domu z ostatniego egzaminu. To, co miało być najradośniejszym dniem jego dotychczasowego życia, okazało się największym koszmarem. Oprócz naturalnego w takim momencie szoku doszło kolejne zmartwienie – co robić w życiu. Bo że skończyły się jego plany pójścia na medycynę, to było oczywiste. Gdy już nieco doszedł do siebie po wstrząsie, udał się do dyrektora szkoły, rozeznanego w jego sytuacji i zawsze mu dobrze życzącego.
– No cóż ja ci mogę poradzić. Nawet jak dostaniesz stypendium, to nie utrzymasz siebie ani domu. Dom zresztą i tak będziesz musiał sprzedać, nie dasz sobie rady z jego utrzymaniem. Wiesz co? Tak z dobrego serca powiedziałbym ci – ożeń się.
Adam struchlał. Nie takiej porady oczekiwał. Nadto w jego sytuacji… Choć na zdrowy rozum takie zakończenie było najrozsądniejsze i dyrektor na pewno chciał dobrze.
– Wykluczone, przynajmniej teraz – odpowiedział. – Zresztą która weźmie takiego wielkoluda jak ja? Może to jest jakieś wyjście, ale nie dla mnie.
– Interesuje cię biologia, prawda? – zapytał dyrektor, który kilka dni temu wręczał mu nagrodę za udział w finale olimpiady biologicznej. – Dlaczego nie pójdziesz do policealnej szkoły leśnej?
Adam popatrzył na dyrektora jak na zbawcę. Rzeczywiście, genialna myśl. Dwa lata nauki i zawód w ręku, zawód, który był nawet zgodny z jego zainteresowaniami. Wziąć pieniądze na dwa lata nauki było zdecydowanie łatwiej niż na sześć.
– Dziękuję panie dyrektorze. Zdaje mi się, że uratował mi pan życie.
– No bez przesady – uśmiechnął się dyrektor. – Jedyne, co mógłbyś zrobić, to zaprosić swojego starego dyrektora z żoną do leśniczówki na dzień.
Szkoła okazała się rzeczywiście trafionym pomysłem. Oprócz renty po rodzicach szybko dostał całkiem niemałe stypendium naukowe i spokojnie, bez większych nerwów i kłopotów ukończył szkołę z wyróżnieniem. Ba, ale co z pracą? I domem? Pojechał do leśniczówki w jednej z sąsiednich wsi zapytać leśniczego, jakie są szanse zdobycia pracy.
– Teraz tylko po studiach biorą, chyba że na pracowników leśnych – powiedział leśniczy. Ale czekaj, słyszałem, że pod Jełową szukają gajowego. Zadzwonię do leśniczego i może przez okręgowy zarząd lasów się załatwi…
Tydzień później zapukał do drzwi leśniczówki, położonej w wiosce składającej się może z dziesięciu osad i otoczonym starym sosnowym lasem. Drzwi otworzył mu mężczyzna dobrze po czterdziestce, a raczej zbliżający się do pięćdziesiątki, solidnej, poważnej nawet budowy, jednocześnie ujmująco proporcjonalnej, szpakowaty, o dość ostrych rysach i zdecydowanie surowym wyglądzie. Adam spłoszył się nieco.
– Dzień dobry. Nazywam się Adam Kęsik i mam być gajowym w tym leśnictwie – przedstawił się.
Leśniczy zlustrował chłopaka wzrokiem tak, że Adam, który nie czuł się pewnie, jeszcze bardziej stracił rezon.
– Szczerze powiedziawszy nie tak wyobrażałem sobie nowego gajowego, ale... no niech pan wejdzie.
Rozmawiali długo. Stanisław wyczuł, że ma przed sobą osobę dobrze przygotowaną do zawodu, o ogromnie dużej wiedzy teoretycznej, brakowało tylko praktyki. No i najważniejsze – chłopakowi dobrze patrzyło z oczu. Pewnie miał jakiś sekret, i to nie jeden ale... wyjdzie w praniu. Zdecydowanie zbyt zdolny i mądry jak na dziurę w środku lasu.
Powoli acz konsekwentnie przyzwyczajali się do siebie. Rozmawiali wyłącznie o sprawach służbowych, ale były to rozmowy rzeczowe i – co Stanisław musiał przyznać – na wysokim poziomie. Adam radził sobie coraz lepiej, dostał dodatkowo wyrąb, tak więc Stanisławowi pozostały tylko sprawy łowieckie i szkółkarskie. Kiedyś, kiedy tylko przyszedł do pracy, leśniczy z miejsca zaatakował go pytaniem:
– Z teorii urządzania lasu jesteś dobry?
– Pięć u Okularnika.
Kończyli tę samą szkołę, policealne studium leśne w Porażynie, na zachód od Poznania. Okularnik był dobijającym emerytury nauczycielem, mającym najgorszą sławę w całej leśnej Polsce. Zdać egzamin u Okularnika w pierwszym terminie to znaczyło mieć wiedzę na poziomie uniwersyteckim, nawet większą niż on sam. Zdać na pięć – przypadek jeden na milion. Piątkowicze u Okularnika zazwyczaj kończyli z tytułami profesorskimi.
– Szczery podziw. Mam kłopot, jest ważna konferencja urządzeniowców, na którą nas zapraszają, a sam wiesz, nasz las jest specyficzny, zwłaszcza jeśli chodzi o olchę i chcą posłuchać, jak sobie radzimy ze starodrzewem przy nowych przepisach dotyczących ochrony. Możesz nawet wygłosić referat, jeśli rzeczywiście czujesz się na siłach. Wstydu mi nie przyniesiesz, a i ja odniosę z tego jakąś korzyść.
Jeśli wolisz przeczytać to opowiadanie w e-booku (pdf), zajrzyj na http://chomikuj.pl/trujnik Transfer na koszt autora.
Orkiestra grała w najlepsze, głównie utwory biesiadne i disco polo. Siedział przy stole obok swego kuzyna, Ryśka, chłopaka w tym samym wieku, też koło osiemnastki, ale zupełnie innego, niskiego, szczupłego blondyna z żywymi, niebieskimi oczyma. Właściwie też go za bardzo nie znał; rodzice nie uprawiali zbyt bujnego życia towarzyskiego, miał zatem rodzinę, nawet liczną, ale dla niego prawie nieznaną.
– Mama, nudzi mnie ten wiejski festyn, właściwie mam ochotę iść spać – powiedział znudzonym głosem.
– Pogódź się z tym, że dziś spać raczej nie będziesz, siedź tu albo połaź trochę po okolicy – odpowiedziała matka. – Będziesz spać rano, jak się wszystko uspokoi.
– Może do stodoły? – odezwał się Rysiek, młodszy brat panny młodej, więc w sumie gospodarz. – Są tam jakieś derki, koce, posłanie wiejskie, ale wygodne. Siano dopiero co zebrane, świeże, pachnące.
Adam, który nigdy nie spał na sianie, wzdrygnął się.
– Żeby mi jakiś robak wszedł do ucha? Nie, to już się pomęczę tutaj. Może nawet polubię disco polo – uśmiechnął się pod wąsem.
– Jak chcesz. Ale jak będzie ci się chciało spać to powiedz, uszykuję ci.
– Rysiek ma rację – wtrąciła mama. – Nic ci nie wejdzie do ucha, może rzeczywiście się tak nie męcz.
Adam, choć z niechęcią, zgodził się. Nie lubił zarywać nocek, o wiele lepiej czuł się wczesnym rankiem. Coś za coś, zarwana nocka przeraziła go jednak bardziej niż prawdopodobnie klujące posłanie, po którym łażą owady.
Stodoła znajdowała się na tyłach gospodarstwa i była o tyle oddalona od tancbudy, że nawet dźwięki orkiestry z trudem docierały w to miejsce. Pozostał tylko ostatni szkopuł.
– Trzeba wejść po drabinie – poinformował go Rysiek.
Na Adama padł blady strach; wszelkich drabin nienawidził z definicji, dodatkowo teren był zupełnie nieoświetlony. Po omacku mozolnie wdrapywał się do góry, trzęsąc się z emocji i zawadzając nogami o szczeble. Nawet nie widział, jak Rysiek pokonał przeszkodę z kocią zręcznością.
– Wiesz co, nie chce mi się już tam wracać, też się prześpię, zrobię większe posłanie, chyba mogę koło ciebie? Zwłaszcza że tu jest jedyne równe miejsce.
Adamowi pomysł się nie spodobał, w zasadzie nigdy w życiu z nikim nie spał, przynajmniej nie pamiętał, ale nie protestował zanadto. Rysiek zgromadził koce i pledy, po czym po ciemku zrobił wcale zgrabne posłanie na dwie osoby. Gdy już było gotowe legli obok siebie, przykryci jednym kocem polowym. Rozmowa nie kleiła im się za bardzo. Adam rozkoszował się wygodnym posłaniem i rozprostowywał zmęczone mięśnie i stawy, od czasu do czasu ziewając.
– To jeszcze tylko zwalę sobie konika i śpimy – powiedział Rysiek ciszej niż zwykle.
– Że co zrobisz? – nie zrozumiał Adam. To znaczy wiedział, o co chodzi, tylko dlaczego tu?
– To co słyszałeś, nie udawaj, że nie rozumiesz. Nie musisz patrzeć. Nie mów, że ty też tego nie robisz...
Adam nie odezwał się, choć istotnie, w przeciwieństwie do wielu młodych mężczyzn, nie przepadał za tą zabawą. Czuł się zawsze jakoś dziwnie, miał myśli, które go przerażały, czasem powstrzymywał się od nich a one i tak wracały w nocy. Wiedział, że coś jest nie tak, że to powinno wyglądać zupełnie inaczej, więc postanowił się tym nie zajmować, bo rozmawiać o tym z nikim nie miał zamiaru. Organizm sobie jakoś radził mokrymi snami, co Adam odkrywał rano, czując mokrość i lepkość. Z tego powodu chował nawet spodnie od piżamy przed rodzicami, a do prania dawał w ostatniej chwili.
Już po chwili doszły do niego lekkie wstrząsy, odczuwalne na kocu i podłożu, którym towarzyszył przyśpieszony oddech towarzysza. Wkrótce jednak wibracje ustały równie nagle, jak się zaczęły. Adam leżał odwrócony, nie interesował go widok kuzyna ani to, co robi.
– Już skończyłeś?
– Nie... dalej się bawię, tylko trochę inaczej. Ty naprawdę tego nie robisz?
– Nie, mówię ci – zapewnił, trochę za szybko. – Dlaczego miałbym cię okłamywać?
– Bo dotąd nie słyszałem, by ktoś tego nie robił. Wszyscy kumple z klasy, tylko mało kto o tym mówi. Jednak jak pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy, to wyszło już pierwszej nocy.
Wibrowanie podłoża rozpoczęło się na nowo. Adamowi zrobiło się niewygodnie na boku, przewrócił się na plecy i odchylił głowę, starając się nie patrzeć w stronę kuzyna. Mimo ciemności, kontury chłopca były nawet dobrze widoczne. Mimo swoich siedemnastu lat, był to mikrus.
– No nie wstydź się tak – powiedział Rysiek. – A zresztą... mam przestać?
– Tak. To znaczy nie... rób co chcesz.
Nagle zdał sobie sprawę, że zachowanie kuzyna nie było obojętne dla niego. Poczuł charakterystyczny ucisk członka i jakąś dziwną falę, która wędrowała po organizmie. Wbrew rozumowi chciał, by kuzyn zabawiał się dalej, choć nieco inaczej niż na początku i powoli zaczął zezować w jego stronę. Był ciekawy, co znaczą te tajemnicze pacnięcia, tak przyjemnie drażniące ucho. Mimo ciemności bał się, że tamten spostrzeże i będzie wstyd, zwłaszcza że do idealnej ciemności było daleko, a oczy zdążyły już przywyknąć i widziały coraz więcej.
– Dobra, to ja się już zamknę i rób dalej co ci się żywnie podoba, w końcu jesteś dorosły i to twoja stodoła, ale powiedz tylko… zaczerwienił się i nagle przerwał.
– No mów – zachęcił go Rysiek.
Adam długo zbierał się w sobie jednak zapach siana i czegoś jeszcze, bardziej człowieczej natury, głęboki oddech kuzyna dodały mu śmiałości.
– No, dużego masz? Nigdy nie widziałem fiuta żadnego faceta. To znaczy na żywo. Czytałem gdzieś, że powinien mieć od czternastu do siedemnastu centymetrów.
– Jak mierzyłem, miał czternaście i pół centymetra. Jak widzisz, w normie.
– Mój ma prawie dziewiętnaście – Adam zdziwił się, że ta informacja przeszła mu przez gardło.
– Niemożliwe... Podobno duzi mężczyźni zwykle mają krótkie. Widziałem na jakichś filmikach. A nasz ksiądz to żartował nawet, że jakby dodać wzrost do długości, top powinno zawsze wyjść dwa metry.
– No to ja jestem nietypowy – zaśmiał się Adam, już o wiele mniej zdenerwowany, za to bardziej przejęty, do tego stopnia, że czul, jak płoną mu policzki.
– Nie wierzę, pokaż.
– Ale ja się wstydzę… – tego się nie spodziewał.
– Nigdy nie widziałem takiego potwora, może na filmach, ale oni robią tam takie dziwne sztuczki – Ryśkowa wyobraźnia rozpalała się coraz bardziej.
Adam zmieszał się. Z jednej strony była to prośba wyjątkowa w swojej śmiałości, z drugiej... coś pchało go do tego, instynktownie odczuwał, że będzie mu przyjemnie. Sytuacja była zaskakująco zgodna z jego wcześniejszymi wyobrażeniami, zwłaszcza tymi, które trapiły go w środku nocy i których tak się bał, tak unikał. Czyżby nadeszła wymarzona chwila, ta, w której istnienie zdążył już porządnie zwątpić? Jednak dalej coś go blokowało.
– Patrz, tak ja wyglądam – Rysiek zmienił pozycję i klęknął. Adam powoli odwrócił głowę i, gdy ciekawość w końcu wzięła górę nad wstydem, spojrzał na chłopca. Chwilę przyzwyczajał wzrok do bardzo słabego oświetlenia, w końcu zaczął wyławiać szczegóły, najpierw szczupłe, o wiele cieńsze niż jego własne uda, potem całą resztę. Patrzył z coraz większą zachłannością. Faktycznie jego członek był krótszy, jednak wyglądał bardzo apetycznie. Wał, stanowiący koniec główki nie był okrągły i przystający do korpusu, jak u niego samego, a odstawał śmiesznie i podbiegał ku górze w spodniej części, co dawało wrażenie zadziorności, waleczności, dodatkowo cały członek był sympatycznie zadarty ku górze. Całości obrazu dopełniały jądra i tu Adam musiał przyznać, że kuzyn był lepszy. Słabe oświetlenie spowodowało, że nie widział wszystkich szczegółów, dotarł jednak do niego, ostry, silny, podniecający zapach, który dodatkowo zakręcił mu w głowie. To wszystko znajdowało się w niewielkiej odległości od oczu, maksimum na wyciągnięcie przedramienia. Z ociąganiem, nieco drżącymi z podniecenia rękoma rozpiął pas, chwilę mocował się z rozporkiem i leżąc, opornym ruchem ściągnął spodnie do kolan. Kuzyn pochylił się nad nim. Adam czuł jego wilgotny oddech na brzuchu i nieco poniżej.
– Ale gruby... Faktycznie masz olbrzyma. I też ci stoi...
– To z nerwów – szybko wtrącił Adam, nie chcąc być podejrzany o nic złego.
– Popatrzyłeś? Zimno mi.
Zupełnie niespodziewanie ciepły, mocny uścisk zapanował nad jego członkiem. Tego nie było w programie, jednak czuł się zbyt bezwładnie by protestować, zwłaszcza że dreszcze podniecenia rozlały się powoli po całym organizmie. Wciąż patrząc niczym zahipnotyzowany, Adam nieśmiało wyciągnął rękę ku członkowi kuzyna, jednak zdawszy sobie sprawę, co robi, zatrzymał ją nagle w powietrzu.
– Nie bój się, nie ma czego, dotknij...
Adam palcami rozpoznawał każdy szczegół budowy, badał go od nasady aż po sam czubek, gdy tymczasem Rysiek nawilżył dłoń i ponownie uchwycił porzucony przez chwilę narząd, co przyprawiło Adama niemal o wstrząs. W milczeniu, przerywanym tylko coraz głośniejszymi oddechami ich ruchy traciły na delikatności, stały się bardziej kanciaste, drapieżne, pożądliwe. W końcu przyszedł upragniony moment potoków nasienia i przenikliwego drżenia ciała.
– Lej na siano, no... bo to będzie później widać…
Kręciło mu się w głowie i powoli znikała suchość ust. Zatem tak to wygląda. Wszystko zdarzyło się raptem sekundy temu i nie bardzo wiedział, czy podobało mu się, czy nie. Na razie chłonął zupełnie nieznany zapach. Rysiek tymczasem legł obok i położył mu rękę na brzuchu. Adam nawet nie protestował.
– Ech, fajnie było – westchnął kuzyn. – Z chęcią zrobiłbym to w dzień, kiedy więcej widać.
– No też bym ci obejrzał – wysapał Adam, Jeszcze nie bardzo się uspokoił. – Ale nie drap tak, proszę. I nie...
Nie zdążył. Mokry pocałunek zamknął mu usta. Tylko przez moment chciał się wyrwać, ale język Ryśka najwyraźniej potrafił działać cuda. Szybko kupił tę zabawę i wkrótce jego własny język stracił ochotę na bycie kołkiem i przeszkodą, którą Rysiek odsuwał na bok. Na dodatek chłopiec nie przerywając zabawy gramolił się na niego. „Co ja robię” – przestraszył się Adam, kiedy ręką zjechał na pośladki chłopaka. Były okrągłe, kształtne i podniecająco ciepłe. Ich usta rozłączyły się już, ale tymczasem brzuch partnera masował Adamowy członek, mocniej, mocniej i mocniej… Na domiar Ryśkowy maluch przyjemnie łaskotał go w pępek, ocierał się o jego własnego, co natychmiast skutkowało dodatkowymi dreszczami.
– Rysiek, ja będę już leciał…
– A leć sobie – szepnął mu w same ucho kuzyn, coraz to mocniej nacierając. – Mnie nie przeszkadza. Sam dochodzę...
Adam nie pamiętał, ile razy powtórzyli tę zabawę. Zasnęli dobrze po trzeciej nad ranem. Gdy się obudził, był tak wyczerpany, że schodząc mało nie zleciał z drabiny.
– Dobrze się czujesz? – przywitała go matka. – Chyba niezbyt ci się przysłużyło to siano – uśmiechnęła się.
W jakiś czas po weselu Adam zdał sobie sprawę, że może przynajmniej siebie samego nie oszukiwać i nazywać rzeczy po imieniu. Jest homoseksualistą, a wydarzenia z wesela postawiły przysłowiową kropkę nad i. Kobiety w ogóle go nie interesują, na mężczyzn zaś patrzy z przyjemnością i pożądaniem. Nie miał jednak możliwości i czasu, by rozejrzeć się za następcą Ryśka. Często wracał myślami do tamtej sytuacji w stodole i wyprawą nad rzekę, która zdarzyła się im następnego dnia, zwłaszcza przed snem, jednak jak to bywa ze wspomnieniami, i to się rozmyło i w końcu niemal straciło swą czarodziejską moc. Ponadto powoli zbliżała się matura, w zasadzie każdą chwilę spędzał na nauce.
O wypadku rodziców dowiedział się po przyjściu do domu z ostatniego egzaminu. To, co miało być najradośniejszym dniem jego dotychczasowego życia, okazało się największym koszmarem. Oprócz naturalnego w takim momencie szoku doszło kolejne zmartwienie – co robić w życiu. Bo że skończyły się jego plany pójścia na medycynę, to było oczywiste. Gdy już nieco doszedł do siebie po wstrząsie, udał się do dyrektora szkoły, rozeznanego w jego sytuacji i zawsze mu dobrze życzącego.
– No cóż ja ci mogę poradzić. Nawet jak dostaniesz stypendium, to nie utrzymasz siebie ani domu. Dom zresztą i tak będziesz musiał sprzedać, nie dasz sobie rady z jego utrzymaniem. Wiesz co? Tak z dobrego serca powiedziałbym ci – ożeń się.
Adam struchlał. Nie takiej porady oczekiwał. Nadto w jego sytuacji… Choć na zdrowy rozum takie zakończenie było najrozsądniejsze i dyrektor na pewno chciał dobrze.
– Wykluczone, przynajmniej teraz – odpowiedział. – Zresztą która weźmie takiego wielkoluda jak ja? Może to jest jakieś wyjście, ale nie dla mnie.
– Interesuje cię biologia, prawda? – zapytał dyrektor, który kilka dni temu wręczał mu nagrodę za udział w finale olimpiady biologicznej. – Dlaczego nie pójdziesz do policealnej szkoły leśnej?
Adam popatrzył na dyrektora jak na zbawcę. Rzeczywiście, genialna myśl. Dwa lata nauki i zawód w ręku, zawód, który był nawet zgodny z jego zainteresowaniami. Wziąć pieniądze na dwa lata nauki było zdecydowanie łatwiej niż na sześć.
– Dziękuję panie dyrektorze. Zdaje mi się, że uratował mi pan życie.
– No bez przesady – uśmiechnął się dyrektor. – Jedyne, co mógłbyś zrobić, to zaprosić swojego starego dyrektora z żoną do leśniczówki na dzień.
Szkoła okazała się rzeczywiście trafionym pomysłem. Oprócz renty po rodzicach szybko dostał całkiem niemałe stypendium naukowe i spokojnie, bez większych nerwów i kłopotów ukończył szkołę z wyróżnieniem. Ba, ale co z pracą? I domem? Pojechał do leśniczówki w jednej z sąsiednich wsi zapytać leśniczego, jakie są szanse zdobycia pracy.
– Teraz tylko po studiach biorą, chyba że na pracowników leśnych – powiedział leśniczy. Ale czekaj, słyszałem, że pod Jełową szukają gajowego. Zadzwonię do leśniczego i może przez okręgowy zarząd lasów się załatwi…
Tydzień później zapukał do drzwi leśniczówki, położonej w wiosce składającej się może z dziesięciu osad i otoczonym starym sosnowym lasem. Drzwi otworzył mu mężczyzna dobrze po czterdziestce, a raczej zbliżający się do pięćdziesiątki, solidnej, poważnej nawet budowy, jednocześnie ujmująco proporcjonalnej, szpakowaty, o dość ostrych rysach i zdecydowanie surowym wyglądzie. Adam spłoszył się nieco.
– Dzień dobry. Nazywam się Adam Kęsik i mam być gajowym w tym leśnictwie – przedstawił się.
Leśniczy zlustrował chłopaka wzrokiem tak, że Adam, który nie czuł się pewnie, jeszcze bardziej stracił rezon.
– Szczerze powiedziawszy nie tak wyobrażałem sobie nowego gajowego, ale... no niech pan wejdzie.
Rozmawiali długo. Stanisław wyczuł, że ma przed sobą osobę dobrze przygotowaną do zawodu, o ogromnie dużej wiedzy teoretycznej, brakowało tylko praktyki. No i najważniejsze – chłopakowi dobrze patrzyło z oczu. Pewnie miał jakiś sekret, i to nie jeden ale... wyjdzie w praniu. Zdecydowanie zbyt zdolny i mądry jak na dziurę w środku lasu.
Powoli acz konsekwentnie przyzwyczajali się do siebie. Rozmawiali wyłącznie o sprawach służbowych, ale były to rozmowy rzeczowe i – co Stanisław musiał przyznać – na wysokim poziomie. Adam radził sobie coraz lepiej, dostał dodatkowo wyrąb, tak więc Stanisławowi pozostały tylko sprawy łowieckie i szkółkarskie. Kiedyś, kiedy tylko przyszedł do pracy, leśniczy z miejsca zaatakował go pytaniem:
– Z teorii urządzania lasu jesteś dobry?
– Pięć u Okularnika.
Kończyli tę samą szkołę, policealne studium leśne w Porażynie, na zachód od Poznania. Okularnik był dobijającym emerytury nauczycielem, mającym najgorszą sławę w całej leśnej Polsce. Zdać egzamin u Okularnika w pierwszym terminie to znaczyło mieć wiedzę na poziomie uniwersyteckim, nawet większą niż on sam. Zdać na pięć – przypadek jeden na milion. Piątkowicze u Okularnika zazwyczaj kończyli z tytułami profesorskimi.
– Szczery podziw. Mam kłopot, jest ważna konferencja urządzeniowców, na którą nas zapraszają, a sam wiesz, nasz las jest specyficzny, zwłaszcza jeśli chodzi o olchę i chcą posłuchać, jak sobie radzimy ze starodrzewem przy nowych przepisach dotyczących ochrony. Możesz nawet wygłosić referat, jeśli rzeczywiście czujesz się na siłach. Wstydu mi nie przyniesiesz, a i ja odniosę z tego jakąś korzyść.
Jeśli wolisz przeczytać to opowiadanie w e-booku (pdf), zajrzyj na http://chomikuj.pl/trujnik Transfer na koszt autora.
Skomentuj