Ja tej krytyki do końca nie rozumiem.
Po pierwsze, to było w Warszawie, a nie w miasteczku we wschodniej, południowej czy centralnej Polsce. Poszukiwanie przez kobietę bliskiego kontaktu z murzynem nikogo tu nie dziwi. Jakby się te dziewuszki przyznały, że wylizały swoim idolom rowy, albo że artyści na nich naszczali, to byłoby coś wyjątkowego.
Po drugie, skoro w Polsce ma być choć odrobina tej hameryki, to muszą też być czarnoskórzy hiphopowcy (czy jak ten słowotok inaczej nazwano), którzy traktują dziewczęta jak pies sukę. Słowem i czynem. Konsekwencją tego musi być obciąganie w samochodzie.
Po trzecie, niejeden pisior, peowiec czy kukizowiec na pewno się cieszy, że to nie byli Rosjanie.