W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Moja pani z krzaków

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #61
    26. Czarny chleb czarna kawa (1)




    Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytał pan Tomek, patrząc na mnie uważnie. Uświadomiłem sobie, ż emocje ręce pachną spermą i w miarę dyskretnie schowałem je za plecami.
    – A nic... Stałem i myślałem.
    Ale jego nie dało się oszukać.
    – To ta blondynka? – spytał mrużąc porozumiewawczo oczy.
    – Taaa – odpowiedziałem niechętnie, rumieniąc się przy okazji. Tak dać się złapać, jak jakiś smarkacz... Sporo muszę się jeszcze uczyć, ojciec Marka to jeszcze nie ta liga wytrawnych graczy, a pewnie spotkam w życiu więcej i groźniejszych.
    – Dobrze, że nie dałeś się jeszcze z tym wszystkim zwariować – powiedział nieoczekiwanie pogodnym tonem pan Tomasz. – U matki lepiej, jutro wraca z oiomu na oddział i potrzymają ją jeszcze ze dwa tygodnie, może trochę dłużej, bo nie wszystko im do końca pasuje. Ale ponoć najgroźniejsze już minęło. Tyle że jeszcze nie może rozmawiać. Pogadałem z ordynatorem, na razie nikt jej nie będzie mówił o pożarze, załatwimy w przyszłym tygodniu. Obiecał, że się nie dowie, w każdym razie tam jej nikt nie powie, a gości na razie nie może przyjmować. Wracamy do auta?

    Tak, łatwo powiedzieć "wracamy do domu", kiedy czekają mnie następne problemy. Kinga gdzieś na działce na Osobowicach, musiała biedaczka bardzo zmarznąć przez tę noc. W zasadzie powinienem do niej zadzwonić na cito, tyle że na razie nie mam jej wiele do powiedzenia. Żeby znaleźć jej miejsce w hotelu, musiałbym mieć pieniądze. Ile taka noc może kosztować? Stówę? Sto pięćdziesiąt? Dla mnie w tym momencie to były abstrakcyjne kwoty. Od pana Tomka nie zamierzałem pożyczać, bo i tak czekają go teraz spore wydatki na mnie. Mam tylko jedno ubranie, a mimo że Marek ma dwie szafy ciuchów, wszystko jest dla mnie za duże. Nie miałem sumienia prosić go o pożyczkę, poza tym prztyczki należy oddawać, anie zanosiło się w najbliższym czasie na przypływ gotówki. Jak to mawiają, gdzie nie spojrzysz, dupa z tyłu. Tępym wzrokiem patrzyłem na słoneczną, wiosenną pogodę, pierwsze kwitnące drzewa. Zupełnie nie dochodziło do mnie to, co działo się na zewnątrz.
    – Jesteśmy na miejscu – usłyszałem jak zza ściany.

    – Marek, jest sprawa – powiedziałem, kiedy tylko weszliśmy do naszego pokoju na górze.
    – To znaczy?
    – Muszę przechować jedną kobietę na noc. Kingę, opowiadałem ci o niej.
    – No to niech do nas przyjedzie – wyrwał się Marek. – Adres zna. Czy to nie ona usiłowała się do nas dostać wczoraj wieczorem?
    – Tak, młotku i w tym jest właśnie problem. Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkamy. Chyba że jednego pożaru ci mało...
    Marek stropił się nieco i popatrzył na mnie dość niejasnym wzrokiem, jakieś zdziwienie pomieszane ze strachem.
    – W co ty znowu się władowałeś?
    – W nic takiego. Po prostu jednym z założeń jest to, że ona nie tylko wiedziała o tym pożarze, ale brała w tym czynny udział. Może nie jako podpalaczka, ale powiedzmy siła sprawcza. Ona jest zdecydowanie za blisko tych wszystkich złych rzeczy, które ostatnio się dzieją i postanowiłem być bardziej ostrożny.
    – Już ci wierzę, łosiu. Ty i ostrożność...
    – Po tym pożarze to chyba każdy by zmądrzał. Zatem nie możemy jej tu pod żadnym pozorem zaprosić, na razie dziewczę tkwi w słodkiej nieświadomości, że pomyliła wille i niech tak zostanie, chwilowo jest mi to na rękę. Gorzej, że trzeba jej znaleźć jakiś hotel, aja zupełnie nie mam na to funduszy. Ona zresztą też nie, inaczej by mnie o to nie prosiła.
    – Doba w hotelu nie kosztuje majątku, te dwie stówki mogę ci pożyczyć, oddasz przy okazji, nie musisz się śpieszyć, wiem że jesteś goły jak Paulina w saunie...
    Rubaszna uwaga rozładowała napięcie i spokojnie mogłem się zabrać za szukanie hotelu. Wbrew pozorom nie było to proste. Hotele znanych sieci wykluczyłem od razu, nie na naszą kieszeń. Internet pokazał sporo, ale gdy zacząłem dzwonić, sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana. "Jesteśmy zabukowani', "Mamy tylko trójki" i tak dalej, niektóre telefony nie odpowiadały w ogóle. Pierwszych dziesięć prób się wściekło i już miałem sobie dać spokój,kiedy jedenasta próba była udana, jakiś hotelik na Księżu Małym, koło Parku Wschodniego. Geograficznie koszmar, Klaudia była teraz ponad dziesięć kilometrów dalej, ale trzeba było brać, co dają.
    – Mogę zapłacić tylko gotówką – powiedziałem patrząc na banknoty pięćdziesięciozłotowe, które Marek położył na łóżku koło mnie.
    – Nie ma sprawy. Kiedy pan przybędzie?
    – Pani, proszę dokonać rejestracji na nazwisko Kinga Stadnik.

    Kinga brzmiała przeraźliwie. Miała chrypę, kichała, kaszlała, było oczywiste, że nie przysłużyła się jej ta noc w działkowej altanie. Wiadomość o tym, że ma gdzie mieszkać przyjęła z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż oczekiwałem. Trudno, jakoś to przeboleję. Umówiłem się z nią w centrum, tak, żeby ona miała dogodny dojazd. Znów wypadło na tę kawiarenkę na Ruskiej, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy przyjechałem na miejsce, jej jeszcze nie było. Z premedytacją zająłem dokładnie to samo miejsce co wtedy. Mógłbym się założyć, że pierwsze miejsce, gdzie zacznie szukać, to właśnie tam. I nie myliłem się. Weszła do lokalu jakieś dziesięć minut później. Była prawie nie do poznania, blada, z nieułożonymi, prawie rozczochranymi włosami, nieprzytomnym spojrzeniem. A ja myślałem o niej prawie jak o arystokratce... Choć i w tym stanie nie straciła całkowicie swego piękna, wyglądała po prostu mniej wyniośle, mniej dystyngowanie.
    – Siadaj – poprosiłem. – Wyglądasz, jak byś potrzebowała gorącej herbaty.
    – O tak – westchnęła. I zakaszlała.
    – Wypijesz, dojdziesz do siebie i pojedziemy na te Księże.
    – A nie możesz mi po prostu dać pieniędzy i sama załatwię, co trzeba? po co będziesz się wlókł taki kawał?
    O nie, tyle zaufania to ja nie mam. A może to po prostu komedyjka obliczona na wyłudzenie ode mnie drobnej sumki? Tak nie będziemy się bawić.
    – Nie trafisz – skłamałem – a na taksówkę nie masz teraz ani ty ani ja. Będziemy musieli pojechać tramwajem.

    Księża Małego nie znałem ani ja ani ona i sporo się nagimnastykowaliśmy by to znaleźć, nawet Google Maps okazały się mało przydatne. W końcu dotarło do nas, że piętrowy dom, który mijaliśmy kilka razy, to właśnie nasz hotel, prawie zupełnie nieoznaczony z zewnątrz. Nie robił wrażenia przytulnego a raczej zapyziałego. Tak samo było w środku, nie wszędzie starte kurze, mało przyjemny zapach. Za takie dno sto dwadzieścia złotych? Na szczęście pokój okazał się trochę bardziej sympatyczny, niewielki, ale urządzony z gustem, nowymi meblami i łazienką z wanną przylegającą do pokoju. Dopiewo teraz przypomniałem sobie, że przecież nie jedliśmy na mieście, a Kinga od rana nie miała nic w ustach.
    – Nie jestem głodna – odburknęła. – I do jutra raczej nie będę. Boli mnie głowa i jest mi raczej słabo. Zrobię sobie kawy – pokazała na czajnik stojący na bocznym stoliku. A więc jednak ten hotel nie był tak zły, na jaki się zapowiadał.
    – Nastawić ci wody na kąpiel? – zapytałem. – Rozgrzałabyś się trochę, przecież ty jeszcze dygoczesz.
    – A wiesz co? To jest dobry pomysł.
    Pomysł dobry, gorzej z całą resztą. było tylko dyżurne mydło, jakieś ręczniki i to wszystko. Za tę cenę trudno było wymagać więcej. Woda ciepła na szczęście też była. Gdy bawiłem się kurkami i dopasowywałem temperaturę wody, do łazienki weszła Kinga i bez słowa zaczęła się rozbierać. Zatkało mnie wręcz, zapomniałem o kurkach i patrzyłem na coraz bardziej odsłonione ciało.
    – Patrz sobie, patrz, wam tylko o jedno chodzi...
    No nie, tak nie będziemy rozmawiać. Ja z dobrego serca załatwiam jej nocleg, nie oczekując nic w zamian, a ona... Ale naprawdę trudno było się oderwać, bo jej piękno było wręcz zjawiskowe. Paulina przy niej wyglądała jak krowa, Jola co prawda lepiej, ale dalej to nie ta sama liga. Idealna kibić, piersi jak spod dłuta rzeźbiarza... Już nie oddychałem a dyszałem, a mój mały pęczniał raptownie, mimo że dostał co chciał kilka godzin wcześniej w szpitalu. Kinga zupełnie bez żenady zdjęła ostatnie elementy tekstylne, po czym wymijając mnie i to tak, by się o mnie otrzeć, weszła do wanny.
    – No na co czekasz? Rozbierz się.
    – E... e... tego... Ja już zaraz muszę iść. Zanim się wykąpię, wysuszę... – mówiłem głosem całkowicie wypranym z przekonania.
    – Przecież widzę, że chcesz...
    Nie o kąpiel jej chodziło, to pewne. Oczywiście że chciałem, ale z drugiej strony wolałem, by do niczego nie doszło. To właśnie ta ostrożność, którą wyśmiewał Marek. No dobrze, ale jak ona zacznie powątpiewać w moją męskość? Aż się zagotowałem na tę myśl.
    – Nie mam prezerwatywy – tym razem powiedziałem prawdę.
    – Nie musisz, to nie są moje dni.
    Wtedy przed oczyma stanęły mi te zdjęcia, które pokazywała w Sobótce. Jeden w cipie, jeden w odbycie, jeden w ustach i dwa w rękach. I jeszcze ja z niepewnym wynikiem testu na HIV. Jeśli mnie to czegoś nie nauczyło...
    – Nie, wiesz, jakoś nie mam dnia...
    – To może saksofon? A ty mi zrobisz paluszkiem... Chcę tego, pragnę. Muszę się jakoś oderwać od tego koszmaru, zrozum mnie – zakończyła prawie błagalnie.
    Jaki kurna saksofon? Chyba, że jej chodzi o... Różne strony na necie zapewniały, że robienie loda jest w miarę bezpieczne, jeśli chodzi o HIV, gorzej z innymi rzeczami, ale te były na szczęście o wiele bardziej uleczalne.
    – No niech ci będzie – westchnąłem i ściągnąłem spodnie, a następnie majtki. Człon potężnym skokiem w powietrze zamanifestował swoją wolność. Kinga wyciągnęła rękę, złapała go dość mocno i pociągnęła do siebie. Podszedłem, aż moje kolana zetknęły się z wanną. Nagle, bez ostrzeżenia, łapczywie wzięła mi go do ust. Nie robiła tego dobrze, to był zwykły onanizm ustami. To, co mi robił Marek poprzedniej nocy było nie do porównania, delikatne, zmysłowe, z poddaniem, tu był zwykły tartak. Co nie znaczy, że moje maleństwo tego nie lubiło. Nachyliłem się i zacząłem ją macać. Piersi, brzuch... Byłem już przy pępku, kiedy Kinga rozchyliła mi nogi, dając pozwolenie na wjazd do jej środka. Szybko udało mi się dopasować do jej przewidywalnych ruchów. Trochę mi przeszkadzała woda, wolałbym na sucho, ale jak się nie ma, co się lubi... No i pozycja była niewygodna, zaczął mnie boleć kręgosłup. Kinga coraz lepiej odpowiadała na moje pieszczoty. Znalazłem luz guziczek i uparcie dążyłem do celu.
    – Już, puszczaj – szepnął, wypluwszy mojego ptaszka. – Tak, teraz, aaaaaa....
    No dobra, a ja? Ale już było za późno. Kinga zanurzyła się na chwile pod wodą, jakby starając się zmyć trudy niedawnego seksu. Ubrałem się, wysuszyłem ręce, rzuciłem szybkie "cześć" i niczym burza wypadłem z hotelu, śledzony przez dziwny wzrok recepcjonistki. To chyba najgorszy seks, jaki miałem w życiu – pomyślałem idąc w stronę przystanku. Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na zegarek. Już czwarta...
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #62
      26. Czarny chleb czarna kawa (2)


      Gdy dotarłem do Marka, była już szósta, a jego ojca nie było w domu.
      – Coś załatwia – objaśnił Marek i przeszedł do wypytywania o szczegóły spotkania z Kingą. Ledwie zacząłem opowiadać, usłyszałem warkot samochodu za oknem. Podszedłem do okna. Przed dom wjechały dwa policyjne samochody. O cholera...
      – Marek, gliny! Otwieramy im?
      Moje pytanie nie miało o tyle sensu, że jeden z wysiadających policjantów zauważył mnie w oknie. Z ich wyglądu, min, no i z obecności psa, czarnego wilczura wynikało, że nie przyjechali tu bynajmniej w pokojowych zamiarach. Po chwili rozległo się kołatanie do drzwi. Marek zszedł pierwszy, ja podążałem za nim, mając jakieś dziwne przeczucie, że bardziej w tym wszystkim chodzi o mnie, a nie o niego czy o jego ojca.
      – Mamy nakaz przeszukania tej posesji – powiedział jeden z policjantów, zapominając się nawet przedstawić.
      – Bardzo nam przykro – powiedziałem, mając w pamięci bliźniacze zajście w moim, jeszcze niespalonym domu. – Ale obecnie nie ma tu osoby pełnoletniej.
      – Jakie wyszczekane się te młode zrobiły – powiedział jeden z gliniarzy z przyganą w głosie. – Kto tu jest gospodarzem? To posesja pana Tomasza Nawojskiego, prawda?
      – Tak, jestem jego synem – poświadczył stojący na schodach prowadzących do ganku Marek. – Ale ojca nie ma w domu. Mogę do niego zadzwonić i zapytać, kiedy przyjedzie – zaofiarował się.
      Nie musiał tego robić, dokładnie w tym samym momencie samochód pana Tomasza zajechał pod dom. Ojciec Marka wysiadł, rozejrzał się zdziwiony i zaraz podszedł do niego jeden z mundurowych, zdaje się, że ten najważniejszy. Dość długo rozmawiali, przy czym byłem zbyt daleko, by to słyszeć, poza tym chyba celowo rozmawiali na tyle cicho, bym nic nie słyszał.
      – Dobrze – powiedział policjant, gdy już skończyli konsultacje. – Panowie pójdą do kuchni, w towarzystwie kolegi – tu pokazał na innego policjanta – a my poprowadzimy przeszukanie.

      Siedzieliśmy w kuchni przy stole, gdzieś w kącie buszował kot.
      – Mogę zrobić herbatę? – zapytał Marek.
      – Wolałbym abyście nic nie robili, dopóki prowadzimy przeszukanie. Długo to nie będzie trwało.
      Co wydawało mi się zastanawiające to fakt, że rewizja nie odbywała się w domu – nie było ich ani na parterze ani na piętrze. Na posesji Marka jest kilka przybudówek, widocznie zaczęli od nich. W ustach odczuwałem suchość, ale w tym momencie nie mogłem liczyć nawet na szklankę wody. Nie miałem nawet siły odzywać się do Marka, zresztą jak rozmawiać w obecności policji? Rzeczy, które kłębiły mi się w głowie, zdecydowanie nie były przeznaczone dla ich uszu. Minęło może piętnaście, może dwadzieścia minut, w końcu na korytarzu rozległy się kroki i po chwili do kuchni weszło dwóch policjantów, jeden z nich miał w ręku coś, co z daleka wyglądało na szmatę. Po minie wchodzącego po nich ojca Marka wywnioskowałem, że jest niewesoło. Wraz z nimi do kuchni wtargnął coraz bardziej nasilający się smród benzyny czy czegoś podobnego.
      – Czy ktoś rozpoznaje w tym swoją własność? – zapytał ten najważniejszy policjant, prezentując coś, co przed chwilą wyglądało mi na żółtawą szmatę. Tak, wiedziałem, co to jest.
      – To jest mój sweter – powiedziałem słabym głosem i wydawało mi się, że za chwilę zemdleję.
      – Cóż – powiedział policjant – państwo poczekają jeszcze trochę.
      Nie wiem, co on tam robił, pewnie z radiowozu rozmawiał z kimś przez radio, bo reszta gliniarzy tymczasem weszła do kuchni. Nie miałem siły myśleć, ale coś mi tu potężnie nie grało. Wydawało mi się, że ten sweter był w spalonym domu. A może nie... Ostatnio przerzucałem kilka rzeczy i mogłem go wziąć też. Chociaż... Na pewno nie śmierdział benzyną, tego byłem więcej niż pewny. Nie chciało mi się rozkminiać tego w tej chwili. Byłem śmiertelnie zmęczony, oczy mi się kleiły. Nagle w drzwiach stanął ten najważniejszy gliniarz, tym razem już bez żółtej szmaty, któ©a jakiś czas temu była moim swetrem.
      – Pan Krzysztof Podleśny? – zwrócił się do mnie.
      – Tak, to ja – potwierdziłem.
      – Jest pan zatrzymany w charakterze podejrzanego o umyślne podpalenie mieszkania przy ulicy Krzyckiej dwadzieścia. Czy można się skontaktować z pana rodzicami, bo rozumiem, że jest pan jeszcze niepełnoletni?
      – Ojciec zmarł, gdy miałem pięć lat a matka jest w tej chwili w szpitalu na oiomie – powiedziałem chyba siłą woli, w ogóle nie rozumiem, jak w tym stanie mogłem cokolwiek powiedzieć.
      – To jakaś paranoja – powiedziałem. – W momencie wybuchu pożaru byłem dokładnie w tym domu, piętro wyżej, jest na to kilku świadków, w tym osoby tu obecne.
      – Wszystko wyjaśnimy – powiedział policjant. – Poza tym widziano cię na miejscu pożaru i to poświadczają co najmniej dwie osoby.
      – Tata Marka nas tam zawiózł – powiedziałem odruchowo. A mówiłem, nie jechać! Po co? pali to się pali, gasić i tak nie mogłem, a po co mi ta obecność tam? No ale mądry Polak po szkodzie.
      – Spokojnie, rób to, co ci panowie ci mówią, wszystko się wyjaśni, aj tego też tak nie zostawię – pocieszył mnie ojciec Marka.
      – To w zasadzie już wszystko, wy chłopaki wracajcie na komendę – powiedział do wstających od stołu policjantów – a kapral Kubijaj pojedzie z nami.
      Trzeba chyba być zjebem genetycznym, by się nazywać Kubijaj – pomyślałem mściwie. Marek na mnie patrzył dziwnym wzrokiem, wydawało mi się, że ma łzy w oczach. Nie, teraz nie przytulę się do niego, nikt nie będzie nikogo pocieszał... Cholera wie, kiedy zobaczę go ponownie. Znów dziwne myśli zaczęły mi chodzić po głowie. Czułem się tak, jakby na siłę odrywali mnie od kogoś bardzo bliskiego. Niechętnie, popychany z tyłu przez kaprala Kubijaja wyszedłem przed dom, a następnie w stronę auta. Drzwi suki otworzyły się z trzaskiem i już po chwili, w kajdankach, siedziałem we wnętrzu.

      Było już ciemno, nie znałem terenu, nie wiedziałem, dokąd mnie wiozą. Tyle się teraz słyszy o porwaniach przez policjantów. No dobrze, nie jestem długonogą siedemnastoletnią laską, która mogliby zawieźć gdzieś w krzaki i wyruchać. Niemniej było mi nieprzyjemnie i reagowałem na każdy ruch, na każde warknięcie radia. Minęły wieki, zanim zajechaliśmy na komisariat na Łąkowej. Ciekawe, dlaczego nie do więzienia, chyba tam się trzyma podejrzanych? Niewiele wiedziałem na temat procedur policyjnych, niespecjalnie mnie to interesowało. Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Wysupłali mnie z radiowozu, wprowadzili do wnętrza budynku i kazali czekać na korytarzu w towarzystwie tego Kubijaja, ciągle z kajdankami na rękach. Później przyszedł inny policjant, pytali o jakieś podstawowe rzeczy, a następnie zaprowadzili mnie po jakichś podejrzanych schodach na dół.
      – To jest twoja cela, tu spędzisz noc, aż do rana. Jutro zostaniesz przesłuchany na komisariacie i jeszcze przez prokuratora, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie.
      Aresztowanie? Usiłowałem dowiedzieć się czegoś więcej, ale policjant przerwał mi.
      – Nie ja prowadzę sprawę, ja się tylko zajmuję aresztantami. Taka jest procedura, być może prokurator cię wypuści, nie wiem. Najczęściej nie wypuszcza, a zatrzymanych przewozi się do aresztu tymczasowego.
      Po czym wprowadzono mnie do celi. Było to chyba najbardziej upiorne miejsce, w jakim byłem w swoim szesnastoletnim życiu. Na lewo od okratowanych drzwi z wielkim judaszem stało żelazne łóżko, przykryte jakimś lepiącym się od brudu materacem, z drugiej strony celi był jeszcze bardziej śmierdzący kibel,, nawet pozbawiony zasłon. Gdybym akurat się załatwiał, a do celi wszedł policjant, dokładnie widziałby, co robię, zresztą sam sedes wyglądał tak odrażająco, że chyba nie byłbym w stanie się przełamać i nań usiąść. Na suficie paliło się światło, któ©ego nijak nie dało się wyłączyć. Jedyny przycisk w celi opatrzony był na wpół wyblakłym napisem "dzwonek" i domyśliłem się, że służy on do przywoływania strażnika, gdyby się coś stało. Ciekawe, czy jak w tej piosence, będą mnie karmili czarnym chlebem, czarną kawą?

      Położyłem się na tej śmierdzącej pryczy i rozciągnąłem kości. Powoli ustępowały bóle mięśni, choć dalej czułem ból tam, gdzie dostałem wpieprz. Coś nie dawało mi spokoju. To przeszukanie. Przecież gdyby mieli przeszukać wszystko, zaczęliby od domu, a później dobraliby się do przybudówek. Tu zaś było wszystko na odwrót. #Wyglądało na to, że oni dobrze wiedzieli, co robią i dokąd idą. No myśl, baranie, co z tego wynika? Ktoś musiał ich poinformować, gdzie podłożył ten mój cholerny żółty sweter
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #63
        27. Paw na biurku starego (1)


        Po jakimś czasie strażniczka, platynowa blondyna o twarzy rodzącej skojarzenia z jakimiś filmami sado-maso, ubrana w nienaganny mundur, przyniosła mi posiłek. Posiłek to za dużo powiedziane. Jakaś breja na talerzu, której składu nie zidentyfikowałoby nawet najlepiej zaopatrzone laboratorium chemiczne, do tego plastikowy kubek z cieczą, która miała przypominać herbatę. Powąchałem jedno i drugie i doszedłem do wniosku, że nie przymieram aż tak bardzo głodem, by to jeść. Komórkę oczywiście mi zabrali, a nic więcej przy sobie nie miałem. Nawet nie wiedziałem, która godzina. Okno było zakratowane i wychodziło na jakieś obskurne podwórko. Pierwszy raz czułem się zupełnie oderwany od czasu, nie wiedziałem, o której mnie przyprowadzili, ile czasu tu spędziłem. Nacisnąłem na guzik. Gdzieś tam chyba zadzwoniło, bo po chwili przyszła ta gestapówka.
        – Coś potrzeba? – zapytała tonem, który wskazywał, że ją od czegoś oderwałem.
        – Tak, czy da się zgasić to cholerne światło?
        – Niestety nie. Nie chcemy, byś sobie coś zrobił w nocy. Jak cię przewiozą do aresztu śledczego, tam będą wam gasić światło na noc.
        Co oni wszyscy z tym aresztem? Chcą mnie wystraszyć? To udało im się w momencie aresztowania. Poza tym gdybym sobie chciał zrobić, nie byłoby z tym większego problemu. Wystarczyłoby sobie rozharatać nadgarstek om łóżko. Tylko po co? Cały czas żyłem myślą, że to jakaś koszmarna pomyłka i wszystko się jakoś wyjaśni. Oczywiste było, że ktoś mnie w to wszystko koszmarnie wrobił. Teraz przypomniałem sobie, że ten cholerny sweter wisiał na krześle, kiedy opuszczałem mieszkanie na Krzyckiej po raz ostatni. Wystarczyło go wziąć i pochlapać nieco benzyną, a później podrzucić. Tylko kiedy? Najpewniej w nocy, kiedy wszyscy spali. Tyle że wtedy garaż Bryl zamknięty. Później pan Tomek gdzieś wyjechał i, jak to ma w zwyczaju, zostawił drzwi od garażu otwarte. W domu był tylko Marek. Czyżby on... Bzdura. Jaki miałby w tym interes? Poza tym na pewno nie podpalił, bo gdy to zrobiono, byliśmy zajęci ruchaniem Pauliny. A może był w zmowie z tamtymi? Może chodziło o to, by mnie odciągnąć, a Markowi dać alibi? Moje myśli były coraz dziwniejsze i zauważyłem, że zaczynam gonić w piętkę, na liście podejrzanych było już może osiem osób. Czułem się coraz bardziej zmęczony, ale jak tu zasnąć przy tym cholernym świetle?

        Leżałem tępo na pryczy i mełłem wydarzenia ostatniej doby. Chyba nigdy nie wykonałem trzech numerków w odstępie kilkunastu godzin. Eh, przydałoby się małe co nieco. Mój źrebak nie był obojętny na te wspomnienia, nawet na nieudany seks z Kingą. Pogładziłem się po kroczu i aż mi dreszcze przeszły po plecach. Potrzebowałem tego teraz i natychmiast. Tylko jak to zrobić przy świetle? Położenie się pod śmierdzący koc nie wchodziło zupełnie w grę. Cela była ogrzewana i postanowiłem, że będę spał odkryty. A jak zobaczą przez judasza? Zupełnie nie znałem zwyczajów klawiszy i nie wiedziałem, jak często będę kontrolowany. Ale przecież ta baba dopiero co była i wyglądało na to, że ostatnie, co ma w głowie, to zajmowanie się więźniami. Raz się żyje, niech się dzieje co chce. Ściągnąłem gacie do kolan i rozpocząłem zabawę. Przywoływałem do pamięci nasz sobotni trójkąt, całą tę perwersyjną sytuację, która wprawiła mnie w ogromne podniecenie. Koniecznie trzeba to będzie powtórzyć, tylko kiedy? Na chwilę odechciało mi się zabawy. Kiedy oni mnie stąd wypuszczą? Ale mały dopominał się o kolejną porcję pieszczot. Niech ma... Byłem już blisko, kiedy wydawało mi się, że coś za drzwiami się poruszyło. Eh, przesadzam, drzwi były z pancernej stali, ledwie słyszałem, kiedy tu podeszła ta gestapówa. Postanowiłem olać to wszystko, bo nawet jeśli, to co mi zrobią? Męczyłem się strasznie, ale w końcu mój odsłonięty brzuch doczekał się dobroczynnych kropel. I w tym momencie zachrobotały drzwi i stanęła w nich właśnie ta gestapówa. Chyba nawet widziała, jak kończyłem naciągać majtki na dupę.
        – Wszystko w porządku? – zapytała. Usiłowałem z jej twarzy coś odczytać, ale się nie dało.
        – Tak, dziękuję za troskę – odpowiedziałem zjadliwym tonem. Gestapówa wręcz pożerała mnie wzrokiem. O co jej chodziło, do ciężkiej cholery? Ona najwyraźniej gapiła się w moje krocze.
        – Gdybyś czegoś potrzebował, naciśnij przycisk – powiedziała głosem, którego jeszcze u niej nie słyszałem, miękkim, niemal matczynym. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to zawoalowana propozycja. Czemu nie, w celi nie było kamery, można tu było zrobić wszystko.
        – Nie, dziękuję.
        Gestapówa uśmiechnęła się do mnie, poprawiła mundur i wyszła. Nie gustuję w paniach tego typu, jeśli o to chodzi. Choć z drugiej strony czemu nie? Nie była stara, miała jędrne ciało... Zacząłem sobie wyobrażać, co z nią mógłbym zrobić i nie było mi wcale nieprzyjemnie. Może spróbować? Ale co jej powiem? Mogę panią przelecieć? Albo czy może pani pobawić się moim smokiem? Jak to słowo się nazywa? Uczyli mnie na angielskim. Innuendo, czyli zawoalowana obecność seksu. To było na pewno. Tak się zastanawiając i wyobrażając nawet nie poczułem, kiedy odpłynąłem.

        Obudził mnie szczęk otwieranych drzwi, w których stanął tym razem strażnik i przyniósł mi śniadanie, dwie kromki chleba, trójkącik sera topionego i znów jakiś podejrzany napój. Byłem już tak głodny, że pożarłem to niemal natychmiast, mimo braku zaufania do herbaty. Co będzie dalej? przecież nie będą mnie tak trzymać w nieskończoność? Ta cela zdążyła mi się już znudzić. Po okresie czasu, który mógłby być równie dobrze godziną jak i trzema, znów przyszedł jeszcze inny strażnik, o wyjątkowo wrednym wyrazie twarzy i nieokreślonym wieku, mógł być po trzydziestce albo przed pięćdziesiątką.
        – Jak strażnik staje w drzwiach, więzień ma stać na baczność – upomniał mnie. – Krzysztof Podleśny? Idziemy na przesłuchanie.
        I znów labirynt korytarzy, schody, mijający mnie policjanci, żaden nie zwrócił na mnie uwagi. Czułem się jak prowadzony na egzekucję. W końcu stanęliśmy przed jakimiś drzwiami, strażnik zapukał.
        – Wejść.
        Pokój był zupełnie bezpłciowy, z jakimś regałem i komputerem na biurku. Za stołem siedział policjant w mundurze i przypatrywał mi się ciekawie.
        – Krzysztof Podleśny?
        – Tak.
        – Siadaj – wskazał mi krzesło, nie musiał zresztą, bo innego tu nie było. Usiadłem, a nogi mi drżały.
        – Zacznę od najważniejszego: dlaczego podpaliłeś własne mieszkanie? Bo nie mamy wątpliwości, że to ty zrobiłeś.
        Nieźle zaczyna. Jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie?
        – Przepraszam, w jakim charakterze jestem przesłuchiwany? – zapytałem, mając na myśli pogadankę, którą przeszliśmy w szkole jakiś czas temu, abyśmy poznali nasze prawa i obowiązki.
        – Na razie świadka. To prokurator ewentualnie postawi zarzuty i od tego momentu będziesz podejrzanym – odpowiedział spokojnie policjant.
        No nieźle. Co pamiętałem, to informację, że w polskim systemie prawnym świadek ma mówić całą prawdę i jest pociągany do odpowiedzialności za fałszywe zeznania, a świadek może łgać, aż powietrze świszcze i nic z tym nie da się zrobić. To sąd musi mi udowodnić, że kłamałem. Tamta pamiętna pogadanka, zresztą ze śliczną, cycatą adwokatką spowodowała, że coraz częściej myślałem o studiowaniu prawa. To wszystko było niesamowicie ciekawe i wciągające, wielka szkoda, że moją przygodę z prawem zaczynam po drugiej stronie...
        – Nie mam nic do powiedzenia – powiedziałem zimno. – Zresztą w czasie podpalenia byłem u kolegi na Wojnowie, co łatwo sprawdzić choćby po rejestracji sygnałów mojej komórki, wiem, że to jest możliwe. Zresztą dzwoniliście do mnie z informacją, że moje mieszkanie się pali.
        – To ty tak uważasz – policjant był niewzruszony. – Natomiast my mamy świadków na to, że byłeś przy pożarze, bodaj cztery osoby. No i nie muszę ci przypominać o swetrze, znalezionym na Wojnowie.
        – Być – byłem, nie będę się wypierał, może pan swoich świadków wsadzić w – tu policjant spojrzał na mnie groźnie, choć górna warga mu lekko drżała. – Przepraszam. Ale nawet mam zdjęcia, na których tam jestem. Tylko że to było jakąś godzinę po pożarze.
        – Masz jakieś zdjęcia? – zainteresował się policjant.
        – Tak, coś z pięćdziesiąt sztuk, jeśli pana to interesuje. I jest na nim kilka osób, które absolutnie nie powinny tam być...
        – Gdzie je masz?
        – No przecież nie tu. Są u osoby, która je zrobiła, a kopie dobrze zabezpieczone.
        – Czy wiesz, że masz obowiązek nam wydać wszystkie materiały związane ze śledztwem? Gdzie są te zdjęcia? Kto je ma? – w tym momencie zrobił się zły i natarczywy. Coś za bardzo go te fotki poruszyły.
        – My je i tak znajdziemy.
        – A w to nie wątpię – odpowiedziałem – tyle że nie wszystkie.
        Chyba uderzyłem w jakiś czuły punkt tego dochodzenia, bo policjant wyraźnie się stropił i na jakiś czas zaszył w komputerze, udając że czegoś szuka. Lata z matką i konieczność ukrywania przed nią wielu rzeczy nauczyły mnie odróżniać, kiedy człowiek coś robi na serio, a kiedy na niby. Ten gliniarz w ewidentny sposób symulował pracę.
        – Wczoraj przyznałeś się do tego, że sweter znaleziony w garażu na Wojnowie należy do ciebie, prawda? Jeśli tak, to co zrobiłeś ze spodniami i butami?
        – Jakimi spodniami? – zdziwiłem się.
        – Nie rób ze mnie durnia, w tych, w których podpalałeś mieszkanie. Co z nimi zrobiłeś?
        A więc tu ich boli. Ewidentny błąd tego, kto podłożył nam ten prezent. Bo ciężko założyć, że sweter jest zniszczony, a cała reszta odzieży nie, nawet nie pachnie benzyną? Jedną rzecz podrzucić łatwo, więcej już nie.
        – Cóż, musi pan w takim momencie założyć, że podpalałem z gołą dupą, bo ja tych spodni nie mam. Ba, one w ogóle nie istniały.
        Gliniarz nieoczekiwanie wstał z miejsca i zaczął się przechadzać po pokoju przesłuchań. Po jego twarzy było widać, że coś mu zupełnie nie idzie. Później grzebał w szafce, ale wątpię, by chciał w niej coś znaleźć. Po kilku minutach przerwy wrócił na miejsce.
        – Jeśli przyznasz się, gdzie schowałeś spodnie i buty, będzie ci łatwiej, i teraz i w sądzie. Bo teraz akta zostaną przedstawione prokuratorowi, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie. W twoim przypadku jest ono niezbędne, gdyż mógłbyś zacząć mataczyć, niszczyć dowody przestępstwa, chociażby te spodnie i buty. Posiedzisz tam kilka miesięcy, bo sporządzenie aktu oskarżenia trochę trwa, później poczekasz na rozprawę, a naszym sądom się nie śpieszy, możesz wyjść z puszki najwcześniej po dwóch latach. Natomiast jeśli wydasz nam te rzeczy, dla prokuratora będzie to znak, że nie mataczysz i może nawet cię zwolnić. Tak więc rozważ, co ci się bardziej opłaca.
        Rozważyłabym, gdyby te pieprzone spodnie i buty istniały... Miałem wrażenie, że bierze mnie pod włos, by zdobyć swoje upragnione dowody. Tylko dlaczego zabiera się do tego od dupy strony, zamiast sprawdzić, czy rzeczywiście mogłem tam być w momencie podpalenia? W tym momencie zrobiło mi się strasznie niedobrze, zawirowało mi w żołądku, pewnie od tego syfu na śniadanie i puściłem pawia prosto na biurko, ochlapując komputer. Policjant nie odezwał się słowem, popatrzył na mnie, jakby się czegoś przestraszył, po czym sięgnął do telefonu na biurku i wezwał kogoś do pokoju przesłuchań. Długo nie trzeba było czekać, zjawiło się dwóch mundurowych.
        – Zabrać go – warknął gliniarz – i niech ktoś tu zrobi coś z tym syfem.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #64
          27. Paw na biurku starego (2)


          Odprowadzili mnie do tej samej celi. Znów przemierzałem ten labirynt korytarzy, nogi miałem jak z waty, wydawało mi się, że za chwilę zemdleję. Wszystko wirowało wokół mnie, znów żołądek podchodził mi do gardła.
          – Zaraz do ciebie przyjdzie lekarz – powiedziała młoda policjantka, robiąca wrażenie sympatycznej. – Posiedzieć tu z tobą?
          Towarzystwa takiej damie się nie odmawia, choć akurat nie kobiety były mi w głowie, zdaje się, że chwilowo było w niej nic. Tępo patrzyłem na zgrabne piersi opięte mundurem.
          – Jak pani ma na imię? – zapytałem z głupia frant.
          – Mariola – odpowiedziała z uśmiechem. – Ty masz na imię Krzysiek, prawda?
          Skinąłem głową. Po to pracuje w policji, by być dobrze poinformowana, to jasne. Chciałem się jej nawet coś zapytać, ale język mi skołowaciał i przy każdej próbie powiedzenia czegokolwiek robiło mi się niedobrze. A właśnie przy tej ślicznotce nie chciałbym zwymiotować... Niestety nie było mi to dane. Przy kolejnej próbie otwarcia ust znów wszystko podjechało mi do gardła, na szczęście wykonałem sprint na osłabionych nogach, tak, że gliniarka aż się wystraszyła i usiłowała mnie przytrzymać, i dopadłem obskurnego kibla w ostatnim momencie. Gdy tak zwisałem z łbem nad kiblem, klęcząc na kolanach, Mariola podeszła do mnie i położyła mi rękę na plecach.
          – Wstań już. Zaraz ktoś przyniesie ci coś do picia.
          – Nie! – wrzasnąłem. – To od tej waszej cholernej herbaty!
          – Dostaniesz lepszą – uśmiechnęła się. – Już ja się o tom postaram.
          Herbatę mi przyniesiono i istotnie nadawała się tym razem do picia. Za kilkanaście minut przyszedł lekarz, stary dziadek pod sześćdziesiątkę, i mnie przebadał.
          – Ty chłopcze masz powiększone węzły chłonne – powiedział macając mnie w pachwinie. – Od dawna tak masz?
          – Nie wiem – odpowiedziałem. Nawet nie wiem, co to są węzły chłonne, to skąd mam wiedzieć, czy są powiększone? Zaraz zaraz... Coś mi zaczęło świtać w głowie. Kiedy zrobiłem ten cholerny test na HIV, który nie wyszedł, jednym z objawów były właśnie powiększone węzły chłonne. Jakoś mnie to nie zastanawiało, bo poza wiadomą częścią ciała i to tylko w określonych sytuacjach nie widziałem u siebie nic powiększonego. Teraz ten cały koszmar wrócił ze zdwojoną siłą.
          – Co oznaczają powiększone węzły chłonne? – zapytałem z trwogą w głosie.
          – Wszystko i nic – odpowiedział enigmatycznie lekarz. – To są miejsca, gdzie w organizmie produkuje się limfa. Generalnie mogą oznaczać stan zapalny, niektóre rodzaje nowotworów, często choroby immunologiczne takie jak AIDS – powiedział to niczym wyuczoną formułkę. Nie wiem, czy widział reakcję na mojej twarzy, miałem nadzieję, że nie.
          – Leczysz się na coś?
          – Nie, to znaczy miałem hematospermię, ale już minęła – odpowiedziałem i pewnie zarumieniłem się ze wstydu. Zawsze mnie śmieszyło to stwierdzenie, jak można to powiedzieć, nie widząc się w lustrze?
          Doktor pokiwał głową, zmierzył mi ciśnienie, dotknął w jeszcze kilku miejscach.
          – Trudno powiedzieć po tak pobieżnych obserwacjach, ale może to być zwykłe zatrucie pokarmowe, stres spowodowany sytuacją, albo coś o wiele więcej. Nie podoba mi się to. Napiszę raport, jeśli trafisz do aresztu, tam się tobą zajmą, zrobią badania, pobiorą krew. A na razie nic nie jedz, pij tylko przegotowaną wodę i nie bierz żadnych leków. Te wymioty i zawroty głowy mogą minąć, a jak dalej będzie tak samo, masz tu przycisk. No to trzymaj się, kawalerze – uśmiechnął się do mnie pakując swą walizkę.

          Ledwie doktor wyszedł, do celi weszła policjantka Mariola z następnym piciem.
          – Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się.
          Po tej drugiej herbacie poczułem się już o wiele lepiej, sam fakt, że podała mi ją tak piękna kobieta, nie był bez znaczenia.
          – Żebyś wiedział, jak stary się miota, że zarzygałeś mu gabinet – powiedziała to z jakąś mściwością w głosie, a jednocześnie rozbawieniem. – Musisz wiedzieć, że ten policjant, który cię przesłuchiwał, nie jest tu szczególnie lubiany. Wszyscy się śmieją z tego, co się stało.
          – Nie chciałem – wybąkałem jak jakiś sztubak.
          – Nic się nie stało, my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nie takie rzeczy tu się zdarzały. Tylko rzadko w gabinecie starego... On zawsze bierze na siebie najpoważniejsze dochodzenia. Musiałeś naprawdę coś zmalować, prawda?
          Jeśli robił się jakiś dobry nastrój, prysł momentalnie i Mariola to zauważyła. Wstała z mojej pryczy, obciągnęła mundur.
          – No już wyglądasz w miarę podobny do ludzi – stwierdziła – i chyba mogę cię tu zostawić.
          Gdy wychodziła, obserwowałem jej tyłeczek obciągnięty ciasno dopasowaną czarną spódniczką. No, taki towar mi przechodzi koło nosa... Sama wzmianka o AIDS zepsuła mi nastrój. Następny test miał być za jakieś osiem dni, będę na niego czekał o wiele bardziej zdenerwowany. O ile wyjdę, bo to wcale nie jest takie oczywiste. No i jeśli nie wyjdę, to zrobią mi go w areszcie, tak czy owak zawsze Nowak. Położyłem się na pryczy i zacząłem wspominać Jolę. Ostatnio zaniedbałem ją ogromnie, ona nawet nie wie, co się stało, chyba od czasu, kiedy matkę wzięli do szpitala. Jeśli zaś wie, to nie ode mnie i pewnie nie w taki sposób, jaki bym sobie życzył. Bo przecież policja poinformuje szkołę...

          – Wstawaj, jesteś wolny – nawet nie zauważyłem, jak do celi wszedł strażnik, ten sam, co rano.
          – Jak to wolny? – nie rozumiałem.
          – Normalnie, wracasz do domu. Tylko trzeba cię wypisać, a to trochę potrwa, więc jeszcze z godzinkę posiedzisz tu na komisariacie.
          Dość wolno to do mnie dochodziło. Jak to wolny? Bez prokuratora, bez przesłuchania? Coś mi tu mocno nie grało. Oczywiście nie miałem pojęcia co się działo za komendą, ale to wszystko wyglądało mi podejrzanie.
          – Chodź ze mną.
          Znów te nogi z waty... Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy zarzygałem gabinet, przynajmniej w moim samopoczuciu. Tym razem zaprowadzono mnie w jakieś inne miejsce, kazano podpisywać papiery, nawet nie wiedziałem, co podpisuję i byłem zbyt słaby, by się tym zainteresować. Raczej zastanawiałem się, co zrobić dalej. Do domu oczywiście wrócić nie mogłem, a wątpię, by po tej akcji rodzice Marka chcieli mnie trzymać. Z kamienną miną, bez cienia uśmiechu odbierałem swoje rzeczy, nie dochodziło do mnie, że za chwilę będę wolny. Za bardzo wolny...
          – Przepustkę odda pan na bramie – powiedział policjant. – I, jak tu się przyjęło, powiem ci żegnaj, bo mam nadzieję, że nie będziesz chciał tu wrócić.
          – Pewnie nie, choć wybieram się na prawo, więc kto wie, co będzie dalej...
          Uśmiechnęliśmy się do siebie, przepustkę oddałem i wyszedłem z komisariatu. Gdzie tu iść? Wypadałoby do Joli, ale pewnie jest w szkole, dopiero pierwsza. Leniwie ruszyłem w stronę Podwala.
          – Krzysiek?
          Obróciłem się. To był pan Tomasz.
          – No mówiłem ci, że wszystko się wyjaśni – powiedział wesoło. – A ty co tak wyglądasz jakbyś ze szpitala uciekł? Pójdziemy na parking i odwiozę cię do domu. Chcesz coś zjeść po sdodze? Podejrzewam, że więzienny chleb nie za bardzo ci smakował.
          – Nie... Zresztą bardzo źle się czuję. Jedyne co chcę, to wrócić i położyć się spać.
          – No widzę, że nieźle cię tam przeczołgali – powiedział pan Tomek otwierając drzwi od swego volkswagena. – Na razie nikt nie będzie cię niepokoił, sprawa jest w toku, ale chyba w końcu od ciebie się odczepią. Co nie znaczy, że nie będziesz przesłuchiwany, ale na razie ciesz się wolnością – klepnął mnie w ramię i zapuścił silnik. Jechaliśmy przez zatłoczone miasto w ciszy, nie miałem ochoty na żadną rozmowę.

          Ktoś gładził mi policzek, chyba całował po twarzy... Śni mi się czy to jest naprawdę? Było mi tak przyjemnie, że nie chciałem otworzyć oczu. Po tym piekle ostatnich kilku godzin po raz pierwszy mi było przyjemnie. Przemogłem się jednak. Przed łóżkiem stał Marek, nachylał się nade mną i z jakąś czułością głaskał mi czoło.
          – Nie mów nic – powiedział, gdy usiłowałem się odezwać. – Ojciec powiedział mi, że z tobą coś kiepsko.
          – Ano kiepsko – odpowiedziałem. – Ale nie męcz mnie, opowiem ci wszystko, jak już dojdę do siebie.
          – Spokojnie, masz czas. W szkole nic ciekawego, natomiast... zaraz opowiem ci o o Andżelice. Tylko coś zjedz, bo wyglądasz, jakbyś miał zemdleć.
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • Gasior
            Świętoszek
            • Oct 2020
            • 43

            #65
            Hejka. Ciekaw jestem czy będzie kontynuacja czy muszę jednak udać się na chomikuj

            Skomentuj

            • szych
              Świntuszek
              • Aug 2006
              • 75

              #66
              Dawaj dalej wciąga ta historia

              Skomentuj

              • sycamor
                Świętoszek
                • Feb 2012
                • 13

                #67
                Moja pani...

                Pisz kolego, masz talent...

                Właśnie miałem czytać dalej przy kolacji, a tu Zonk, jak stąd do Tokyo ☹️

                Wzięło i się skończyło...

                Pisz, czekam na kolejne odcinki.


                S.

                Skomentuj

                • trujnik
                  Seksualnie Niewyżyty
                  • Mar 2018
                  • 201

                  #68
                  Musiałem zrobić dłuższą przerwę, niestety, związaną ze zdrowiem, pracą itp. Ale obiecuję, że wrócę do tematu.
                  onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                  Skomentuj

                  Working...